Zeszły tydzień był tak okropny, że strach pomyśleć... dobrze, że tydzień ma tylko 7 dni - od niedzieli mniej chwiejną nogą wkroczyłam w kolejny cykl siódemkowy. Lekko się gibam jeszcze na boki, ale walczę ze sobą i demonem zemsty :) tak, tak - zemsty!!!! ....w niedzielę pewien ksiądz powiedział coś mądrego: mścimy się na potęgę : cichymi dniami, "szpilkami", udajemy - że dana osoba w ogóle nie istnieje, gadamy na prawo i lewo, żeby sobie ulżyć..pewnie jeszcze wiele cywilizowanych technik zemsty każdy z nas mógłby wymienić - ale przecież nie o to chodzi :) Summa summarum - nie do tego zmierzałam :) Niedzielnym olśnieniem było uświadomienie sobie, że zemsta nie daje przyjemności - 7 cichych dni i nic - nerw tylko spotęgowany :) ...więc JA to się biorę za siebie (....i muszę jakoś to zmienić :) jeszcze nie bardzo wiem jak, ale jestem dobrej myśli ;P )
...a tu sobotnia próba ulżenia sobie - o dziwo w wielkim podenerwowaniu nie użyłam czarno-brązów :) ...na ok.godzinkę mój mózg był wyłączony na wszystkie bodźce zewnętrzne, a wiązka myślowa skierowana na program "przyjemność" - miło wspominam ten wieczór :)
Udanego tygodnia !!!! :)